Newsy

Prof. Orłowski: Polski rynek kapitałowy traci na znaczeniu. Rząd nie powinien tworzyć nieskończonych serii obligacji z coraz wyższym oprocentowaniem

2016-06-23  |  06:56

Ostatnie wydarzenia w świecie polityki, nie do końca zdaniem ekspertów przemyślane decyzje lub plany związane z OFE oraz trendy globalne sprawiły, że krajowa giełda sukcesywnie traci na znaczeniu. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego rząd powinien wspierać rozwój warszawskiego parkietu, bo jest on najtańszym źródłem kapitału potrzebnego do rozwoju polskiej gospodarki.

– Polski rynek kapitałowy traci w tej chwili na znaczeniu – przekonuje w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Inwestor prof. Witold Orłowski, ekonomista z Akademii Finansów i Biznesu Vistula. – Powodów jest kilka. Część jest krótkookresowa i może się łatwo odwrócić. Niektóre jednak mają charakter znacznie poważniejszy.

Maj był kolejnym miesiącem spadku obrotów na warszawskiej giełdzie. Wartość transakcji w ramach tzw. arkusza zleceń (na głównym rynku) wyniosła zaledwie 12,5 mld zł, o 27,3 proc. mniej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej przy rosnącej o 13 proc. liczbie transakcji. W ciągu ostatnich pięciu lat (od połowy 2011 roku) główny indeks giełdowy WIG20 spadł z poziomu 2900 punktów do nieco ponad 1800 (o blisko 40 proc.).

Według prof. Orłowskiego do krótkookresowych czynników działających na szkodę krajowego rynku kapitałowego można zaliczyć otoczenie polityczne, czyli kontrowersyjne, forsowane przez obecny rząd,projekty zmian prawa czy uderzające w cały system prawny zamieszanie wokół wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

– To, oczywiście, nie najlepiej kształtuje nastroje na rynku – ocenia prof. Orłowski. – Z tego punktu widzenia inwestorzy, mając do wyboru inne kraje regionu, zapewne wolą Czechy niż Polskę. Do tej pory było tak, że byliśmy najatrakcyjniejszym rynkiem w tej części Europy. Teraz niekoniecznie tak być musi. Ale to rzeczy krótkookresowe, nad którymi można zapanować.

Kolejną grupą elementów kształtujących nastroje wobec krajowego rynku finansowego są czynniki średniookresowe. Zdaniem prof. Orłowskiego najważniejszym jest polityka rządu wobec Otwartych Funduszy Emerytalnych.

Już poprzednia ekipa zdecydowała o ograniczeniu napływu środków do tych funduszy. Obecnie coraz częściej pojawiają się spekulacje, że niebawem te instytucje w ogóle mogą być likwidowane, a zarządzane przez nie środki w dużej części obecne na giełdzie trafią do państwowego systemu.

To między innymi powoduje, że coraz mniej przedsiębiorstw wybiera się na giełdę, coraz częściej natomiast są z niej wycofywane. W ubiegłym roku na parkiecie zadebiutowało co prawda 30 spółek, wśród których były duże przedsiębiorstwa takie jak Wirtualna Polska czy InPost. Ale zdecydowana większość debiutów odbyła się jednak na rynku alternatywnym NewConnect. W tym roku spodziewana jest podobna liczba nowych spółek.

– Nie opowiadając się po żadnej ze stron sporu, można powiedzieć, że nasza giełda była przesadnie napompowana dzięki strumieniowi pieniędzy z OFE – zauważa prof. Orłowski. – Z drugiej strony uprawniony jest także pogląd, że giełda świetnie sobie radziła, a decyzje rządu tylko to ograniczyły. Pewne jest, że bez OFE, jako znaczącego inwestora, giełda stanie się mniej atrakcyjna.

Czynniki długookresowe natomiast – według prof. Orłowskiego – najmniej zależą od decydentów. Globalizacja sprawia, że na znaczeniu tracą mniejsze rynki, zyskują natomiast wielkie huby giełdowe takie jak Nowy Jork. Jeżeli trend ten będzie się utrzymywał, to inwestorzy będą tracić zainteresowanie krajowym, lokalnym parkietem, mimo że jest największy w Europie Środkowej i Wschodniej.

– Sto lat temu w Stanach Zjednoczonych działały dwa parkiety: nowojorski i w San Francisco – przypomina prof. Orłowski. – Ale ten drugi po prostu zniknął, bo nie było dla niego miejsca. Trudno stwierdzić, czy w Europie jest popyt na tak dużo giełd. Myślę jednak, że trend zmierzający do utraty znaczenia przez mniejsze rynki jest poważny.

Sytuację mogłoby poprawić – zdaniem prof. Orłowskiego – zachęcenie przez rząd drobnych inwestorów do lokowania swoich oszczędności na rachunkach w domach maklerskich. Na lokatach bankowych, w funduszach inwestycyjnych, obligacjach skarbowych itp. zgromadzona jest bowiem niebagatelna kwota ponad 800 mld zł (w samych bankach leży przeszło 600 mld).

– To bardzo proste i jednocześnie niezwykle skomplikowane – zauważa prof. Orłowski. – Giełda rządzi się własnymi prawami, nikt nie może zagwarantować, że ceny akcji będą zawsze rosły. Ale wiadomo, że ich wartość zależy od popytu i podaży. Rząd może używać np. narzędzi prywatyzacyjnych bądź wehikułów takich jak OFE, aby popyt i podaż papierów na giełdzie były coraz większe. Dbający o rozwój parkietu rządzący to coś, co zachęca ludzi do długookresowych inwestycji giełdowych.

Drugim sposobem zwiększenia apetytu na ryzyko giełdowe jest zredukowanie atrakcyjności innych inwestycji, takich jak obligacje skarbowe. Popyt na nie jest mniejszy, gdy przynoszą niższe oprocentowanie. Ono z kolei spada, jeżeli rząd nie pożycza zbyt dużo pieniędzy i jest wiarygodny. Im bardziej się zadłuża i ma niższe tzw. ratingi, czyli oceny wiarygodności, tym wyższe odsetki musi oferować za obligacje. Wtedy rośnie ich atrakcyjność i stają się alternatywą dla inwestowania na giełdzie ze względu na swoje bezpieczeństwo. Obecnie średnie oprocentowanie dziesięcioletnich obligacji skarbowych wynosi nieco powyżej 3 proc. rocznie.

– Źle działające finanse publiczne, z wyraźnym wzrostem oprocentowania oferowanego inwestorom w końcu uderzają w kapitał, który można użyć do rozwoju gospodarczego poprzez giełdę albo innymi sposobami – wskazuje prof. Orłowski. – Recepta jest zatem jasna: jeśli chcemy stabilnego rozwoju giełdy, to rząd nie powinien tworzyć konkurencji dla inwestycji poprzez wypuszczanie nieskończonej liczby obligacji z coraz wyższym oprocentowaniem.

Czytaj także